Za moich czasów. Leon Drewnicki

Читать онлайн книгу.

Za moich czasów - Leon Drewnicki


Скачать книгу
i piechotą poszliśmy do karczmy. Żyd furman zajechał do karczmy, a popasłszy konie na noc udał się do Krakowa. Ja Kozakom kazałem dać wódki i sam troszkę napił. Potem ich prosiłem, abyśmy się trochę przeszli. Kozacy oddali swoje płaszcze karczmarzowi i wyszliśmy nad Wisłę, a pochodziwszy trochę wróciliśmy do karczmy. Tam zastałem Jasia i poczmistrza Janowskiego pijących miód. Jasio udawał, że mnie nie zna. Usiadłem koło stołu, wołałem Żyda, aby przyniósł wódki. Żyd pyta: „A wiele wódki?" „Daj kwartę”. Żyd przyniósł i zacząłem pić z Kozakami. Kozacy podpiwszy zaczęli śpiewać, czyli wyć po swojemu. Poczmistrz chwalił Kozaków, że pięknie śpiewają. Kozacy jeszcze mocniej ryczeli, a poczmistrz więcej chwalił i prosił, aby się z nim miodu napili. Kozacy: „Charaszo”. Poczmistrz kazał dać garniec miodu i szklanki. Żydówka przyniosła miód i trzy szklanki, poczmistrz nalał dwie, a trzecią zostawił próżną. Kozak, widząc próżną szklankę, mówi do pocztmistrza pokazując mnie: „Nalej waćpan i dla etoho maładca”. Poczmistrz: „Ja nie traktuje złodzieja”. Kozak: „Niet, on nie zładiej, on czestny maładiec”. Poczmistrz: „Pawiadasz, że czestny maładiec, a dlaczego jego pilnujecie?”. Kozak: „On jest poddan Naszeho Wielikaho Hosudaria, an uszoł i służył w pułkach polskich i drałsa protyw swojemu hosudariu. Wot jeho pojmali i adsyłajuł w Rosiju”. Janowski: „Czy nam wolno z nim gawarić?" Kozak: „Gawori, ezto wam ugodno, i spiewajtie. On darohoj pieł z namy i imiejet prekrasny hołos”. „Przepraszani, że pana źle posądziłem. Czy pan mówi po polsku?" Odpowiedziałem: „Mówię po polsku, po rosyjsku i niemiecku”. Kozak: „Da, da, on hramotny, umiejet czytat' i pysat'. Nie takoj durak kak ja. On dworanin (pomyślałem: dworanin, poddany Czartoryskiego), on skoro budiet aficer”.

      Janowski nalał miód do próżnej szklanki i mnie dał. Ja mówiłem do Kozaków: „Bratia, za zdrowie Aleksandra Pawłowicza, Wyłykaho Hosudaria Wsiech Rasyi, napiomsia miodu”. Ja i Kozacy trynkowaliśmy i miód raptem wypiliśmy. Janowski przez okno zobaczył rotmistrza, wyszedł i wprowadził go do karczmy i piliśmy miód wszyscy razem. Jasio po cichu mnie mówił, abyni udał, że chce mi się na dwór, i że i on wyjdzie. Ja mówiłem do Kozaka, że chcę pójść na dwór. „Charaszo, i menia chotysia”. Ja, Jasio i Kozak wyszliśmy do ogrodu razem. Jasio pokazał ścieżkę prosto idącą do rowu. „Tam jest deska do przejścia, tam będę czekał na ciebie”. Powróciwszy Janowski ciągle miód nalewał w kozackie szklanki, od razu wypijali i już dobrze podpili. Kobieta w koszu przyniosła kolację: kapusta z mięsem, kluski z serem i pieczeń wieprzową bardzo słoną. Burmistrz, Janowski i Jasio żegnając mnie mówili: „Życzymy tobie dobrej podróży i kurażu”. Jasio wychodząc powiedział: „Przyjdą do ciebie dwóch synów burmistrza. Pamiętaj świsnąć, jak będziesz za rowem, a ja tobie odświsnę”. Kobieta nalała kapustę do miski. Kozak: „Kak sławna kapusta, nada napytsia wódki”. Ja nalał Kozakom po pół szklanki, a sobie trochę. Kozacy żarli kapustę i mięso jak wilki, po kapuście znów pili wódkę. Ja kazałem dać garniec piwa. Kozacy żarli i pili, raz piwo, drugi raz wódkę i już dobrze podpili, a skończywszy kolację śpiewali.

      Już słońce zaszło, Żyd przyniósł siana i na boku w karczmie nasłał. Niezadługo wszeli dwóch mieszczan na wpół pijanych. Jeden miał lat dwadzieścia sześć albo dwadzieścia siedem, drugi najwięcej lat dwadzieścia cztery. Siedli przy stole i kazali dać sobie garniec piwa. Nalawszy sobie do szklanek, nalali mnie i Kozakom, chociaż my ich o to nie prosili. Starszy nalewając piwo mówił do Kozaków: „Śpiewajcie, bracia, bo ja bardzo lubię ruskie pieśni”. Kozacy pili i już pijani beczeli jak barany. Jeden z nieznajomych przysunął się do mnie i po cichu mówił: „My przyjaciele Nowakowskiego”. Ja ścisnął jego za ręką i powiedziałem: „Wiem o tym, bo on mnie powiedział, że tu przyjdziecie”. A ponieważ Kozacy już wódkę wypili, zawołałem Żyda i po cichu powiedziałem, aby przyniósł kwartę wódki. Dałem jemu rubla, płacąc za to, cośmy wypili. Żyd dał mnie resztę: złoty i 6 groszy. Pijatyka trwała ciągle. Jeden Kozak siedzący za stołem tak się spił, że nie mógł podnieść się. Drugi ledwo nogami mógł ruszać. Brat młodszy wyzywał Kozaka, aby z nim tańcował kozaka. Starszy świstał, a oni tańcowali. Kozak plątał nogami jak mógł i często padał na ziemię. Ja ciągle dolewałem wódki do szklanek. Siedzący Kozak położył łeb na stole i spał, i chrapał.

      Była już godzina 10. Żydówka z dziećmi poszła spać. Żyd siedział przy szynku, drzemał; brat młodszy wyzwał Kozaka próbować się, który mocniejszy, za każdym razem wywrócił pijanego Kozaka na siano i leżał na nim dość długo. Ostatni raz Kozaka wywrócił i leżał na nim długo. Starszy wziął mnie, za rękę ścisnął i powiedział: „Już czas”. Ja wyszedłem do ogrodu i galopem biegłem. Po desce przeszedłem rów, świsnąłem raz, nic mi nie odpowiedziano, świsnąłem drugi. Dwa świsty naraz usłyszałem, w ten moment dwa konie stanęły przede mną. Siedział na jednym Nowakowski, na drugim Janowski. Ja wlazłem na konia i wsiadłem z tyłu za Jasiem. Janowski manowcami jechał naprzód i gdy wyjechaliśmy na drogę, idącą do miasta Końskie, tam Janowski zatrzymał się i powiedział: „Teraz jesteście na szerokiej drodze”. Zleźliśmy z koni, ja zrzuciłem stary surdut, spodnie, kamizelkę i furażerkę i ubrałem się w suknie nowe, które Jasio przywiózł. Prosiłem Janowskiego, aby stare suknie zabrał z sobą i położył na brzegu Wisły, i żeby rano takowe kazał zabrać pocztylionowi i zanieść do burmistrza i powiedzieć, że te rzeczy znaleziono na brzegu Wisły, i rozgłosić, że ja utopił się w Wiśle. Uściskaliśmy Janowskiego i puściliśmy się w drogę.

      Przyjechaliśmy do pierwszej stacji pocztowej, zleźliśmy z koni. Jasio dał mnie papier i mówił: „Weź, jest to świadectwo dane przez burmistrza do Warszawy i na powrót, Michałowi Kozickiemu, pisarzowi poczty. Ale w tym świadectwie opisana twoja fizjonomia i lata. Burmistrz wypisał ją z marszruty, którą Kozak dał jemu do "czytania”. Zastukaliśmy do biura poczty, a gdy otworzono, żądałem koni. Kazano nam czekać. Niedługo parokonna bryczka zajechała. Ja pożegnałem Jasia z płaczem, wsiadłem do bryczki, ruszyłem w drogę, Jasio z końmi wrócił nazad.

      PRZYBYCIE DO KOŃSKICH I TAM BAWIENIE DNI DZIESIĘĆ

      Zmieniając konie przed południem przyjechałem do Końskich. Wylazłem z bryczki, udałem się w rynek. Tam zobaczyłem dużo karet, koczów i różnego rodzaju bryczek. Wszystkie oberże zapchane szlachtą i szlachciankami. Ja chciałem posilić się, bo od wczoraj nie nie jadłem. Wszedłem do jednej karczmy, ale nic nie było do jedzenia. Wyszedłem i idąc do drugiej spotkałem szlachcica ubranego po polsku; żupan amarantowy, kontusz granatowy, czapka biała, pas złoty, buty czerwone. Zdało mi się, że go widziałem w Warszawie, będąc w handlu. On szedł, a ja za nim, a gdy zbliżał się do bramy pałacu, ja podskoczyłem, zdjąłem furażerkę i zapytałem: „Czy pan dobrodziej nie bywał w Warszawie u Greka, kupca Ambrożego Tankowieza?" „A tak, mosanie, ja u niego kupowałem cukier, kawę i korzenie, ale już ten kupiec nie żyje i jego sklepu już nie ma. Ja teraz kupuję towary u Mioduszewskiego”. Ja odezwałem się: „U pana Andrzeja?" Szlachcic: „Czy waści jego znasz?" „Tak, panie. Ja razem z nim byłem u Tankowieza, ja i pana teraz, przypatrzywszy się poznaję. Pan nazywasz się Kosowski. Widywałem pana w kapocie, a chociaż pan dziś jesteś ubrany tak bogato, po mowie poznałem. Pan mnie nazywałeś w sklepie Rusinkiem”. „To ty, Leonku?" odpowiedział Kosowski. „Tak, panie Kosowski”. „Wiem, żeś poszedł do wojska, ale teraz takeś się odmienił, żebym cię nigdy nie poznał”. A widząc krysę na lewym boku mojej głowy, która jeszcze włosami nie zarosła, pytał się, gdziem głowę skaleczył. „To pamiątka huzara Węgra. Moskal dał mnie pamiątkę kulą w prawą nogę, a Austriak kulą w lewą”. Kosowski: „O moje biedne dziecię, to te psubraty tak ciebie pokaleczyli. Pójdź ze mną do pałacu. Możeś głodny? Ja idę na śniadanie, to zjemy razem”. „Panie, od wczoraj jeszczem nic nie jadł.

      Chciałem kupić sobie jeść, ale karczmy tak zapchane, że trudno się przecisnąć. Nie wiem, co taki wielki zjazd znaczy”. Kosowski: „Dziś u nas wielka feta. Pójdź, dziecko, to ci przy śniadaniu powiem”.

      Wprowadził


Скачать книгу