Mara. Michał Kuźmiński

Читать онлайн книгу.

Mara - Michał Kuźmiński


Скачать книгу
że ma tu coś ważnego do załatwienia, a on udawał, że to prawda. Poszła na pogrzeb faceta rozjechanego przez ciężarówkę, którego tak naprawdę ktoś zamordował. Przyniosła zdjęcie pogrążonej w żałobie rodziny – kobiety w czerni i szczurowatego chłopaka – która odmówiła komentarza do mediów. Próbowała czarować gliniarzy, dała się spuścić ze schodów francowatej prokuratorce z wytrzeszczem od zbyt ciasno ściągniętego koka. Napisała zgrabny artykulik, który mogłoby wydrukować lokalne pisemko.

      Pochwalił ją, ale zmilczał, że przecież nie są lokalnym pisemkiem, tylko ogólnopolskim serwisem, który zrzesza niezależnych dziennikarzy podejmujących tematy ważne dla całego społeczeństwa.

      Swoją drogą, co jeszcze musi się wydarzyć, żeby do szczętu zrujnować mu wspomnienia dziecięcych lat? Szkielet w sadzie dziadka. Morderstwo w Dąbrowie. O ekshumacji psów, Azora i Icka, już nie wspominał. Może jeszcze się okaże, że tutejszy legendarny chrzan przyjeżdża do Polski w kontenerach z Chin?

      Dziennikarz wziął do ręki smartfona. Zanim wykona ten telefon, musi jeszcze raz zadzwonić do prokuratora. Przecież nie będzie czekał na polecony. Przełączano go kilka razy z numeru na numer, ale się nie poddał.

      – Kogut – mruknął tubalny głos po drugiej stronie.

      – Tu Sebastian Strzygoń.

      – A, pan dziennikarz w gorącej wodzie kąpany! – ucieszył się głos. – Już pan został w Dąbrowie sławny przez te kości!

      – Ja właśnie w tej sprawie. Czy udało się może coś ustalić? Już nie chodzi o to, że budowa stoi, ale po prostu chciałbym wiedzieć...

      – Tak, wiem, panu się spieszy – zaśmiał się prokurator. – Zostaną państwo w stosownym czasie poinformowani na piśmie o wszczęciu śledztwa. – Bastian mógłby przysiąc, że słyszy, jak jego rozmówca wzrusza ramionami. – A potem zobaczymy.

      – Ale biegli coś ustalili?

      – Ustalili nie ustalili. – Prokurator wyraźnie się z nim droczył i miał z tego frajdę. – Ale powiem tak: na pańskim miejscu bym się tymi kośćmi nie przejmował, rozumiemy się? Jeśli wziąć pod uwagę zabójstwo Wę... – urwał – ludzie zaraz zapomną o jakichś starych kościach. My też mamy co robić.

      – Czyli będzie umorzenie? – zapytał ostrożnie Bastian.

      – Przecież mówię.

      A więc szkielet leżał w ziemi więcej niż trzydzieści lat. Może pięćdziesiąt. Albo i siedemdziesiąt. Hipoteza Anki zbliżyła się o krok.

      – Skoro umorzenie, to nie będzie obowiązywała tajemnica śledztwa – zaczął powoli Bastian. – Więc może mi pan powiedzieć, co tej kobiecie się przytrafiło.

      – Ależ pan jest niecierpliwy. Proszę w spokoju czekać na pismo. W spokoju, mówię – podkreślił prokurator i się rozłączył.

      Bastian odłożył telefon i zamknął oczy. Powinien się cieszyć. Nikt go nie będzie ciągał po przesłuchaniach, a Bella będzie mogła dokończyć basen przed wymarciem kolejnego pokolenia. Było dla niego jasne, że nie chciało im się marnować pieniędzy podatnika na badanie, jaka przeszłość kryła się pod ziemią w dziadkowym sadzie. Musiał pomyśleć.

      Ale najpierw musi zrobić to, co tak długo odwlekał.

      Wiolka stanęła przed Frykasem, zastanawiając się, czym zajmują się ludzie w takim miasteczku. I jakim cudem nie trafia ich szlag. Tak jak zaraz trafi ją.

      Żeby nie siedzieć z Bastianem, który z dnia na dzień robił się coraz bardziej nieznośny, postanowiła, że poszuka informacji o Wężyku, bo wczorajsza konferencja prasowa przed siedzibą prokuratury rejonowej była tak sucha, jak sama pani prokurator zajmująca się tą sprawą. Przy schodach nudził się kamerzysta krakowskiego oddziału TVP. Brodaty mężczyzna w wędkarskiej kamizelce notował piórem w zeszyciku w kratkę. Była jeszcze dziewczyna, chyba z gazetki parafialnej. Nikt nie próbował zadawać pytań, a gdy Wiolka chciała się dowiedzieć, czy prokuratura podejrzewa jakiś motyw, urzędniczka wydęła wargi i oświadczyła, że nie ma nic do dodania. Widać było, że do rozmowy z mediami się zmusza.

      Jakie media, taka konferencja, westchnęła w duchu Wiolka.

      Bastian całym sobą dawał jej do zrozumienia, że zajmując się zabójstwem Wężyka, Wiolka bawi się w przedszkole. A ona kręciła się po tym pastelowym miasteczku niczym z koszmarnego snu Filipa Springera i nie miała pojęcia, jak temat Wężyka ugryźć. Wolała nie zadawać sobie pytania, dlaczego w ogóle się do tego wzięła. Żeby mieć pretekst, bo on też tu siedzi? Swoją drogą, była przekonana, że Bastian to krakus od pokoleń, że jego pradziadek polewał absynt Wyspiańskiemu, a nie wylewał na pola gnojówkę. Ciekawe, czego jeszcze o nim nie wie.

      Na plebanii nikt jej nie otworzył. W komendzie powiedzieli jej, że przecież wczoraj była konferencja prokuratury. Pomyślała, że przysiądzie w knajpie i zagadnie barmana, w tym miasteczku nie było jednak czegoś, co według niej można by nazwać knajpą.

      W bocznej uliczce znalazła szyld „Pub”, ale cofnęło ją od drzwi. TripAdvisor informował o kebabie, jadłodajni dla ubogich i hotelu konferencyjnym na obrzeżach. Dotarło do niej, że w takich miejscach nie chadza się na kraftowy browar czy autorskie koktajle, że nie znajdzie tu wegańskiego baru ani nawet food trucka. Alkohol kupuje się w markecie i żłopie przy grillu albo przed telewizorem, prychnęła w myślach.

      Weszła do spożywczaka o nazwie równie małomiasteczkowej, jak wszystko wokół – Frykas – z zamiarem kupienia campari, wiśniówki albo chociaż czystej i soku pomarańczowego. Zawahała się, dostrzegając na półce z alkoholem strategicznie wyeksponowane prezerwatywy. Może tak powinna zrobić. Kupić pierś z kurczaka, wino Carlo Rossi i kondomy z gołą babą na opakowaniu, puścić mu Sławomira, czy czego się tu słucha, i poderwać Strzygonia tak, jak na małe miasteczko przystało.

      Pokręciła głową i kupiła lody.

      Gdy uporała się z opakowaniem i skruszyła wargami czekoladową polewę, poczuła się lepiej.

      Po drugiej stronie ulicy przed słynną synagogą zaparkował autokar. Na placyk przed rozpiętym na czterech kolumnach portykiem z arkadowymi balkonami wysypała się grupka czarnowłosych dziewcząt i chłopców z kipami na głowach. Wszyscy skupili się wokół żwawo gestykulującej młodej kobiety.

      Wiolka zmrużyła oczy i przyjrzała się jej. Widziała ją wczoraj, na konferencji prasowej.

      Przeliczył różnicę stref czasowych. Powinna zaczynać dzień, popijać smoothie i wcinać donuta albo bajgla z serkiem Philadelphia.

      – Ciao, Bella – rzucił Bastian, gdy odebrała służbowy telefon. Potrzaskiwało, jakby połączenie przedzierało się przez sztorm nad Atlantykiem. – Jak leci?

      – Dobrze – powiedziała. Słyszał postukiwanie jej obcasów, odgłosy wielkiego miasta, przejeżdżające samochody, syrenę alarmową. – Co tam?

      – Głupia sprawa. Basen ma opóźnienie. – Usłyszał, że przystanęła. Wysilił się na lekki ton. – Wyobraź sobie, że w wykopie znaleźliśmy kości – rzucił ze świadomością, że kompletnie mu to nie wyszło.

      – Kości? – zdziwiła się. – Jakie znowu kości?

      – Ludzkie. Szkielet. Kobiety – wyrzucił z siebie. Dlaczego się tak denerwował? Czuł się jak początkujący project manager, który musi powiedzieć szefowi, że projekt się spóźnia.

      – Przyjeżdżam.

      – Nie, spoko, nie trzeba! – Przeraził się, że ona wróci i już nie będzie tu potrzebny. – Kości są bardzo stare – dodał, nieco koloryzując. – Więc


Скачать книгу