Mara. Michał Kuźmiński

Читать онлайн книгу.

Mara - Michał Kuźmiński


Скачать книгу
że tak to przeżyłeś. Teraz rozumiem, dlaczego ostatnio byłeś taki nie do życia. Trzeba było powiedzieć, to mogłabym ci jakoś...

      Jeszcze tego brakowało, żeby ona próbowała leczyć jego poranioną duszę.

      – Muszę kończyć – rzucił, bo nie miał pomysłu, jak z tego wybrnąć.

      Ledwie się rozłączył, telefon znowu ożył. Dziennikarz zaklął.

      – Panie Sebastianie, co ja panu mówiłem?! – pieklił się Zdzisław Kogut. – Żeby pan zachował spokój! Co ja w ogóle mówię, przecież ja panu nic nie powiedziałem! Nic! A pan wyciąga jakieś bezpodstawne, daleko idące wnioski, z których będę się teraz tłumaczyć...

      Bastian chętnie by mu odpowiedział, ale właśnie usłyszał łomot. Przycisnął telefon ramieniem do ucha i podszedł do drzwi. Przez wizjer zobaczył faceta w krótkich spodenkach, koszuli z krawatem i marynarce. W ręce mężczyzna trzymał mikrofon z kostką z logotypem stacji.

      – Muszę kończyć. – Bastian przerwał potok słów prokuratora i uchylił drzwi.

      – Cześć, Bastian, kopę lat! – Facet sztucznie się uśmiechnął. Bastian go znał. Dawid, mówili na niego „Dawcio”. Przewinął się przez Raport Strzygonia jakieś pół roku temu. Oj, dał mu ten Dawcio w kość. – Znowu jesteś na fali, a my już stawialiśmy na tobie krzyżyk. I w ogóle nie wiedziałem, że jesteś ze wsi.

      – Wszyscy jesteśmy ze wsi – warknął dziennikarz. – Czego?

      – Pokażesz nam to miejsce, gdzie znalazłeś kości, a potem nagramy setkę, okej? Tylko się ubierz, nie będziemy cię kręcić w majtach – zaśmiał się Dawid.

      – Bez komentarza – powiedział Bastian przez szparę w drzwiach tak wąską, żeby nie dało się w nią wsunąć buta.

      – Ogarnij się, my sobie skręcimy ten wykop, a potem...

      – Jak was zobaczę z kamerą na mojej posesji, to wzywam policję. – Bastian czuł, że jeśli będzie musiał go znosić jeszcze sekundę dłużej, to wepchnie mu tę kostkę do gardła.

      – Dobra, okej, ale się zastanów, możemy wrócić po południu...

      – Won!

      – A możemy przynajmniej nagrać, jak nas wyrzucasz?

      Bastian zamknął drzwi i oparł się o nie plecami. Najgorsze, że sam go tego uczył. Znowu rozległ się łomot. Przekręcił zamki i podszedł do okna. Wyjrzał zza zasłony, zobaczył wóz transmisyjny i kamerzystę z papierosem. Sąsiadka stała na swoim posterunku przy płocie, Dawid już do niej podchodził, ściskając mikrofon jak berło, niczym królewicz srebrnego ekranu. Bastian potrafił sobie wyobrazić, jak w reakcji na jego telewizyjny uśmiech kobiecinie miękną kolana.

      Telefon znowu zaczął wibrować. Bogdan. Bastian odrzucił połączenie. Nie teraz. A więc tak to jest, kiedy wsiadają na ciebie dziennikarze. Doprawdy, powinien się cieszyć, że ma taki talent do ściągania uwagi mediów. W kilka dni jego samotnia, jego kryjówka przed światem zamieniła się w oblężoną twierdzę.

      Na palcach podszedł do stołu i ostrożnie podniósł klapę laptopa, jakby miał spod niej wyskoczyć diabeł.

      Ciężko opadł na krzesło i zaczął czytać.

      – Pójdziesz ze mną na obiad do rodziców? – zapytała Anka.

      – A muszę? – westchnął Gerard, nawijając na widelec makaron z sosem pomidorowym.

      – Nic nie musisz. – Energicznie odstawiła kieliszek z winem na stół. – Tylko powiedz, z czym masz problem.

      Gerard przygarbił atletyczne plecy.

      – Jak chcesz, to pójdę. A problem jest taki, że twój stary mnie nie lubi.

      – Nie przejmuj się. – Anka posmutniała. – Mnie też nie lubi.

      Nic nie powiedział. Sięgnęła po telefon i wybrała numer. Dzwoniła cały dzień, bez skutku.

      – Nie odbiera – mruknęła.

      – Pewnie ma zapierdol na fejsie. – Gerard uśmiechnął się kącikiem ust.

      – To nie jest śmieszne. To są poważne sprawy.

      – Wytłumacz mi, o co to całe halo. Ja byłem w mat.-fizie i chyba coś mnie ominęło.

      – Druga wojna światowa. Słyszałeś o niej? – Uniosła brew.

      – Słyszałem. Pani nie pozwoliła mi mówić wierszyka na akademii pierwszego września, bo miałem dziadka w Wehrmachcie. A może ciebie odpytać z fizyki?

      Zmrużył oczy, a Anka nie wiedziała, czy on żartuje, czy nie.

      – Serio? – zapytała.

      – Pradziadka. – Gerard dokończył makaron i wytarł usta chusteczką.

      Westchnęła. Może to ona jest przewrażliwiona, a może to on nic nie rozumie.

      – Więc co to jest to Judenjagd? Nigdy o tym nie słyszałem.

      – Polowanie na Żydów – odparła.

      – Znam niemiecki – mruknął.

      – Niemcy nie zamordowali wszystkich Żydów od razu – zaczęła. – W tysiąc dziewięćset trzydziestym dziewiątym roku ledwie pozbyli się „swoich” Żydów, kiedy po podbiciu Polski pod ich władaniem znalazła się populacja Żydów o wiele liczniejsza i dużo mniej zasymilowana. A kiedy ruszyli na Związek Radziecki, sytuacja jeszcze bardziej się skomplikowała. Więc najpierw Żydom odebrano prawa, przesiedlono ich do gett. Tam ginęli z głodu, od chorób, byli zmuszani do pracy ponad siły, wydani na brutalność Niemców. To była pierwsza faza Zagłady, pośrednia. Początek.

      Gert obserwował, jak Anka przechodzi w tryb akademicki. Jak rozszerzają się jej źrenice, zmienia się głos.

      – Decyzję o przejściu do następnej fazy podjęto na konferencji w Wannsee – kontynuowała. – „Ostateczne rozwiązanie”, czyli eksterminację, określono kryptonimem „Reinhardt”, na cześć zamordowanego przez Czechów Reinhardta Heydricha. Getta brutalnie likwidowano, pociągi towarowe ciągnęły do obozów zagłady: Bełżca, Sobiboru, Treblinki, Majdanka i Auschwitz. W ten sposób, przy wysiedleniu i w komorach gazowych, zginęło prawie dwa miliony osób. Ale to nie koniec. Tysiące ludzi przetrwało likwidację gett, ukryło się. W lasach, u ludzi po aryjskiej stronie. I to na nich urządzono polowanie. Czasem intensywniej, jak tuż po wysiedleniach czy w ramach akcji Erntefest. Czyli „Dożynki”. A czasem opieszalej. Polowanie trwało do końca wojny. Prowadzili je żandarmi i pomocnicze policje. Ale przy udziale miejscowej ludności. Chłopów.

      Zamrugał.

      – Tak. – Zauważyła jego minę. – Bez ich znajomości terenu, bez wiedzy, co się dzieje u sąsiadów, polowanie byłoby trudne. Do wytropionych Żydów wzywało się niemiecką żandarmerię, polską granatową policję albo odstawiało ich na posterunek. A czasem załatwiało się sprawę we własnym zakresie. – Chrząknęła, zawstydzona tym, jak bezdusznie to zabrzmiało.

      Gerard wyciągnął przed siebie dłoń.

      – Czekaj. Byłem w mat.-fizie, ale miałem historię i pierwszy raz o tym słyszę. Coś mi się obiło o uszy w związku z tą aferą z IPN, chociaż w sumie się nią nie interesowałem. To wyglądało jak jeszcze jedna medialna nawalanka, jak w przypadku tego Grossa. A ty mówisz o tym, jakby to była udokumentowana wiedza naukowa. Są na to jakieś badania? Skąd to wiadomo?

      – Ostatnio ukazało się mnóstwo wyników badań. One nie mówią już o wyjątkach, tylko o regułach – odparła. – Ale naprawdę dużo pisano o tym tuż po wojnie, były procesy, w których


Скачать книгу