Mara. Michał Kuźmiński

Читать онлайн книгу.

Mara - Michał Kuźmiński


Скачать книгу
potem nie da się już udawać, że tego pytania nie ma – napisał.

      Naniósł poprawki. Wyrzucił sporo przymiotników. Wkleił do CMS-a. Kliknął Publikuj. Wstał i wyszedł na podwórko, zapalając papierosa. Mrok rozciągał już nad Rudą swój ciężki całun.

      Ludzie w drodze do pracy przystawali, patrzyli po sobie i wyciągali szyje.

      Wóz transmisyjny zajmował pół parkingu. Facet w krótkich spodenkach i marynarce od garnituru przyciskał do ucha smartfona wielkości małego telewizora. Kamerzysta szukał kadru na tle synagogi, przymierzał się, klął i szedł dalej.

      – Nie da się zrobić tak, żeby było w całości, za duże cholerstwo. – Rozłożył ręce. – To może jednak na cmentarzu?

      – Tam są tylko krzaki, a musi być klimat. – Facet w marynarce schował telefon do kieszeni i wziął do ręki mikrofon. – Skurwiel nie odbiera. No nic, damy sobie radę sami.

      Uzbroił twarz w profesjonalny uśmiech i podszedł do stojących za ogrodzeniem ludzi. Ktoś machnął ręką w kierunku Rudy, zaczął tłumaczyć.

      Bosman zapalił papierosa. Słuchał.

      „...czytałem i nie wierzę w ani jedno słowo... Przecież by mi coś babka z dziadkiem powiedzieli... Co za debil, srać we własne gniazdo... Ciekawe, co na to jego rodzina... Łzawe smuty... Gadałem z nim rano i strasznie się wkurwi... Określone siły, na pewno... Jeszcze się to będzie wszystkim czkawką odbijać... Ja się pytam, w czyim to jest interesie...”

      Z Frykasa za jego plecami wyszedł gładko ogolony mężczyzna i sięgnął po papierosa.

      – Można się było założyć, że się rozniesie. – Bosman podał mu ognia. – Ten gość, co znalazł te kości, to podobno jakiś dziennikarz. I ściągnął hieny.

      – ...musimy pamiętać, że historia obecności Żydów w Dąbrowie Tarnowskiej ma również swoje piękne karty. – Przed kamerą pociła się wolontariuszka ośrodka spotkania kultur. – To wielowiekowe sąsiedztwo wspólnot, którego świadkiem jest ta oto synagoga. Nasz powiat wydał również Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, a dzisiaj jest ważnym przystankiem na drodze odkrywających swoją historię młodych ludzi z Izraela czy ze Stanów Zjednoczonych...

      – Jak młode Żydki przestaną ci przyjeżdżać po colę bez cukru, to co zrobisz, Romek? – zapytał barman.

      – To nie będzie tylko mój problem, Bosman.

      – Cicho, nie słychać, co mówią! – uciszyła ich syknięciem kobiecina z siatką.

      – ...ja nie twierdzę, że tego rodzaju wypadki się nie zdarzały, ale... – mówiła coraz szybciej dziewczyna z włosami koloru pszenicy, widząc, jak facet z mikrofonem zerka na zegarek.

      – Co to za szopka? – Podkomisarz Mariusz Kaługa wyszedł na sąsiadujący z synagogą parking komendy powiatowej, gdzie stała już grupka współpracowników. Wszyscy patrzyli na to, co się działo po drugiej stronie ogrodzenia.

      – Telewizory przyjechały.

      – Czegoś od nas chcieli?

      – Nie.

      – Nie? – zdziwił się Kaługa.

      – Nie bój się, Mariusz – zaśmiał się szczupły policjant z przedziałkiem i dwudniowym zarostem, jeden z funkcjonariuszy przysłanych przez komendę wojewódzką. – Oni tu przyjechali gadać o jakichś starych kościach, a nie o twoich błędach przy sprawie Wężyka i o wojence z panią prokurator.

      Kaługa zmrużył oczy i wycofał się do budynku.

      Dorota Seweryn próbowała jeszcze coś powiedzieć, ale reporter przerwał jej, wskazując na zegarek, pomachał i pobiegł do samochodu.

      – Prawie uwierzyłem, że to Hogwart, a nie miasteczko Salem – mruknął do kamerzysty i trzasnął drzwiczkami. – I że wszyscy tu bardzo kochają czarownice.

      Bastian odetchnął pełną piersią. Nic mu się nie śniło. Pamiętał, że coś usiłowało go obudzić, ale strząsnął z siebie przez sen tę zmorę, która znów ładowała mu się na pierś. Sięgnął po telefon, ale aparat był rozładowany. Dziwne, przecież ładował go wieczorem. Wstał i ziewając, wyszedł z sypialni.

      Ostre światło uderzyło go między oczy jak pięść. Zaklął pod nosem, gdy zobaczył, że jest wpół do dwunastej. Widocznie tego mu było trzeba, żeby odzyskać spokój – wyrzucić to z siebie i się wyspać.

      Wpiął ładowarkę do telefonu i ugryzł suchą bułkę, jedyną jadalną rzecz, jaką znalazł. Przełknął kęs z wysiłkiem, gdy zobaczył listę nieodebranych połączeń. Jakieś nieznane numery po kilka razy. Paru kolegów dziennikarzy. Prokurator Kogut, bodajże Zdzisław. Bogdan. Wiolka. Anka. Może telefon się rozładował dlatego, że wszyscy chcieli się do niego dodzwonić. Tylko – dlaczego? Papież umarł? Powtórka ze Smoleńska? Ale czemu wszyscy dzwonią do niego?

      Zastanowił się, do kogo oddzwonić najpierw. Wybrał numer, nie musiał długo czekać.

      – Bastian, to była tylko moja hipoteza! – wycedziła. – A ty piszesz o tym, jakbyś...

      Ani „cześć”, ani „dzień dobry”. Bastian zacisnął zęby.

      – Anka, przepraszam, że nie dałem przypisu – przerwał jej, kiedy złapała oddech. – I owszem, hipoteza była twoja, ale podwórko jest moje, więc pozwól mi...

      – Akcent był nie na „moja”, ale na „hipoteza”. – Teraz to ona mu przerwała. – Hipoteza, czyli teza robocza, którą stawiamy po to, żeby ją zweryfikować. A nie po to, żeby trąbić o niej na całą Polskę, jakbyś już wszystko wiedział. Przecież nie mamy żadnych dowodów, tylko przypuszczenia. Pamiętasz, jak to się ostatnio skończyło?

      – Potrafisz jeszcze czytać ze zrozumieniem, czy już ci się metodologia na mózg rzuciła? – zdenerwował się. – W moim tekście akcent był nie na twoją hipotezę – parsknął – tylko na moje emocje. Emocje, rozumiesz to pojęcie? To takie coś, co czują ludzie, kiedy przeżywają sytuacje, które są dla nich ważne.

      – Świetnie, że wreszcie zaczynasz zdradzać objawy posiadania uczuć, ale opublikowałeś to jako Bastian „Jestem Dziennikarzem” Strzygoń na portalu www.raportstrzygonia.pl, a nie jako bloger na stronce www.subiektywneemocjebastiana.pl albo anonimowy internauta w serwisie www.wspomnieniazdziecinstwa.pl – syczała do telefonu. Chyba nadepnął jej na odcisk. – Tak długo powtarzałeś ludziom, że u ciebie znajdą informacje, nie opinie, że nie dziw się, że w to uwierzyli i traktują cię poważnie.

      – Ale z czym ty masz w ogóle problem? Coś się stało, jakiś profesor się obraził? Przecież tam nawet nie ma twojego nazwiska!

      – To ty nie wiesz, co narobiłeś? – zdziwiła się.

      W jego żołądku skrystalizowała się bryła lodu.

      – Dobra, nie teraz – rzucił i się rozłączył.

      Już otwierał przeglądarkę, słysząc w uszach własny puls, gdy telefon zawibrował mu w dłoni.

      – Sorry za wczoraj – mruknął, przypomniawszy sobie, jak potraktował Wiolkę.

      – Jezu, Bastian, wreszcie odebrałeś! – Zero focha, zarejestrował z ulgą. – Wszyscy walą do mnie, bo nie mogą się do ciebie dodzwonić! Telewizja już jedzie, pytali, czy nagrasz im setkę. Weź do nich oddzwoń, bo może już nawet są na miejscu...

      – Wiolka, spokojnie. – Przetarł twarz dłonią. – Co się dzieje? Czego oni ode mnie chcą?

      – Wszyscy cię cytują, od ambasady Izraela po Cejrowskiego. Zobacz sobie,


Скачать книгу