Niebezpieczna znajomość, niebezpieczna miłość. Jane Harvey-Berrick

Читать онлайн книгу.

Niebezpieczna znajomość, niebezpieczna miłość - Jane Harvey-Berrick


Скачать книгу
na otwierającą drzwi pokoju Lisanne.

      – A ty dokąd?

      – Na zajęcia! – rzuciła Lisanne, unosząc brew.

      – Okej, widzimy się później? Idziemy dziś do włoskiej knajpy.

      – Nie, dzięki. Mam sporo roboty – wymówiła się Lisanne. – Na razie.

      Kirsty jęknęła i niemrawo pomachała na pożegnanie.

      Kiedy Lisanne stanęła przed budynkiem, straciła pewność, czy podjęła właściwą decyzję. Przygryzła wargę i jeszcze raz spojrzała na ulotkę. Tak, adres na pewno był poprawny, ale miejsce nie wyglądało na takie, do którego miałaby ochotę wejść bez uzbrojonego ochroniarza. Pierwszym słowem, jakie przyszło jej na myśl, było „odrażające”. Drugim – „zapuszczone”. Kolejnymi – „podejrzane” i „straszne”. I wreszcie: „speluna”. Nawet z zewnątrz czuła smród zwietrzałego piwa, a na całej klatce schodowej walały się niedopałki papierosów. Przynajmniej na dworze było jeszcze widno. Nie, żeby ludzie w środku mieli tego świadomość, bo szyby od strony ulicy zamalowano na czarno.

      Poczuła wstręt, zauważyła, że spociły się jej dłonie i że wyciera je w nowe dżinsy. To był jednak zły pomysł. Powinna wracać do akademika, zanim zrobi z siebie jeszcze większą kretynkę.

      I właśnie zdołała przekonać samą siebie do zwrotu w tył, gdy nagle otworzyły się żelazne drzwi budynku. Wyjrzał zza nich na nią największy mężczyzna, jakiego w życiu widziała. Kurde, ależ był ogromny. Odniosła wrażenie, że gdyby chciał, mógłby zmiażdżyć jej żebra jedną ręką. Miał łysą bądź ogoloną czaszkę, a jego ramiona i kark szczelnie pokrywały tatuaże.

      Uśmiechnął się, a Lisanne automatycznie wykonała kilka kroków w tył.

      – Cześć, dziewczyno, przyszłaś na przesłuchanie?

      – Yyy, tak – odparła niepewnie.

      – No to wchodź, skarbie.

      Bardzo chciała odmówić. Odwrócić się i uciec. Ale z jakiegoś powodu stopy odmówiły jej posłuszeństwa. Wielki mężczyzna nie odrywał od niej wzroku, wzięła więc głęboki oddech i weszła do środka. Żałowała, że nie zostawiła komuś wiadomości, gdzie się wybiera. Przynajmniej wiedzieliby, gdzie szukać jej zmaltretowanych zwłok. Pomyślała, że może jej komórka ma namierzanie satelitarne. Może powinna ukryć ją gdzieś na terenie klubu…

      – Tędy, skarbie.

      Gigant poprowadził ją w trzewia budynku. Bure ściany nasiąknięte były smrodem potu i mocnych alkoholi, a może alkoholi wypoconych przez masę wyginających się tam co weekend w tańcu ciał.

      W środku paliło się przytłumione światło, a do przypominającego katakumby labiryntu pomieszczeń nie wpuszczano promieni słońca. Lisanne próbowała sobie wmówić, że te plamy na podłodze to przecież nie może być krew.

      Chwilę później usłyszała echo czyjego śmiechu. Radosnego, beztroskiego – nie brzmiało to jak śmiech seryjnego mordercy. Niespodziewanie poczuła, że jej ciało nieco się rozluźnia.

      Skupiła wzrok, aby przebić się przez wszechobecną ciemność i dojrzała grupkę mężczyzn stojących na niewielkiej scenie. Spojrzeli na nią równocześnie i nagle wszelkie śmiechy ucichły.

      – Kolejna owieczka na rzeź – powiedział niski głos i kilku mężczyzn cicho parsknęło.

      Lisanne przełknęła ślinę, wyprostowała się i odważnie postawiła krok naprzód, choć jej ściśnięty żołądek przeczył pozornej śmiałości.

      Mężczyźni patrzyli na nią z rozbawieniem, ale pomimo groźnego wyglądu nie zachowywali się nieprzyjaźnie. Wtem wryło ją w ziemię, zauważyła bowiem, że siedzi wśród nich Gość z Kolczykiem w Brwi. Dlaczego, dlaczego musi tu być i oglądać jej kolejne upokorzenie? Patrzył na nią jak na obcą osobę i Lisanne poczuła się głupio, że w ogóle przeszło jej przez myśl, że może ją poznać, albo chociaż pamiętać.

      Wsparty na jednej nodze, opierał się o fortepian, drugą zaś miał zgiętą w kolanie. Jego postawa świadczyła o spokoju i luzie. Gdy Lisanne podeszła, zeskoczył ze sceny.

      – Spadam stąd, jebane przesłuchania – powiedział znudzonym głosem.

      – Jasne, Dan – skomentował spokojnie jeden z mężczyzn. – Ale nie zachowuj się jak jakiś dziki.

      Gość z Kolczykiem zignorował go, minął Lisanne i odszedł, wymachując trzymanym w jednej ręce kaskiem motocyklowym.

      Jego niegrzeczne zachowanie zezłościło Lisanne. Co za palant.

      Daniel robił sobie wyrzuty, że w ogóle poszedł do klubu. Wiedział, że taka wizyta tylko rozpęta burzę wspomnień, a poza tym nieunikniona połajanka od brata, gdyby ten się o tym dowiedział, była ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebował. A jednak nie potrafił się powstrzymać. Niemniej za żadne skarby nie zostałby na kolejne beznadziejne przesłuchanie. Istniały jakieś granice.

      Był zaskoczony, gdy pojawiła się najświeższa ofiara. Nie wyglądała na bywalczynię ich klubu. Kochał to miejsce, ale musiał przyznać: to gówniane bagno. A ona wyglądała przede wszystkim za młodo i za świeżo.

      Wiedział jednak, że pozory często mylą. Miał świadomość, jak ludzie oceniają go na pierwszy rzut oka. Ich reakcje były łatwe do przewidzenia. Przeważnie miał gdzieś, co o nim myślą. Nie, to nie do końca prawda. Miał gdzieś, co ludzie myślą o jego wyglądzie. Jego tatuaże, kolczyki i ubiór to jedno wielkie „spierdalać!” pod adresem wszystkich dookoła i jak najbardziej mu to pasowało, było celowe. Nauczył się, że ludziom lepiej nie ufać, a rozpoczęcie nauki na uczelni stanowiło dlań nie lada wyzwanie. Musiał dać już wycisk jakimś dwóm kretynom, a gdy drugiego dnia nauki wrócił do domu z posiniaczonymi knykciami, Zef zgotował mu istne piekło. Co zresztą, gdyby się tak nad tym zastanowić, było zajebiście zabawne, albo raczej bardziej pasowałoby tu słowo „ironiczne”.

      Przyzwyczaił się, jak odbierają go inni: dziewczyny się za nim oglądały, czasami nawet te starsze, co było jak najbardziej spoko; kolesie albo go unikali, albo próbowali udowodnić, że są twardsi. Ale przeważnie się mylili. Większość dorosłych od razu go szufladkowała i po prostu przechodziła na drugą stronę ulicy. Profesorowie zdawali się nie zwracać na niego szczególnej uwagi, za co był wdzięczny. Tatuaże, kolczyki, dziwne ciuchy i fryzura – oni już to wszystko przerabiali. Daniel chciał unikać w college’u wszelkich kłopotów. Niestety, zapowiadało się jednak, że musiałby w tym celu unikać także ludzi.

      Zdawał sobie sprawę, że wyprzedza go tak zwana zła reputacja. Wkurzało go to, ale jeżeli ma się za brata Zefa Coltona, to trzeba się z tym pogodzić. I właśnie dlatego w zeszłym tygodniu oklepał tych dwóch ciołków: wyrazili bolesne założenie, że Daniel i jego brat są tacy sami – bolesne dla nich w każdym razie.

      Ta dziewczyna patrzyła na niego tak, jak wszystkie inne: wiedział, że się jej spodobał, ale uważa go przy tym za śmiecia. Suka.

      Rozpoznał ją dopiero wtedy, kiedy wyminął ją, wychodząc z klubu, i dostrzegł błysk wściekłości w jej oczach: Dziewczyna z Biblioteki. Widział ją w czytelni w niedzielę rano. Prawdę mówiąc, to chyba gapiła się na niego wtedy przez bite dwadzieścia minut. Poczuł się bardzo dziwnie i już zamierzał jej coś powiedzieć, ale na szczęście w końcu skupiła się na nauce, a on mógł się rozluźnić.

      Czytała ten sam podręcznik do biznesu co on, tak więc musieli chodzić co najmniej na jedne wspólne zajęcia. Oprócz tego miała na stoliku stertę nut, czyli robiła magisterkę z muzyki.

      Kurwa, co za strata czasu. W świecie Daniela nie było miejsca na ludzi jej pokroju.

      Choć


Скачать книгу