Dziewczyna, którą znał. Tracey Graves

Читать онлайн книгу.

Dziewczyna, którą znał - Tracey Graves


Скачать книгу
co nie jest prawdą.

      – Odebrałem lunch – mówię, unosząc paczkę z Dominick’s. Sklep miał świetną ofertę na wynos.

      – Ale to ja cię zaprosiłam. Ja powinnam zapłacić.

      – Płaciłaś ostatnim razem. Teraz moja kolej.

      Od ostatniego tygodnia znacznie spadła wilgotność powietrza i gdy kierujemy się w stronę Grand Parku, powietrze jest nawet znośne. W trakcie drogi Annika milczy.

      – Czy coś jest nie tak? Jesteś jakaś taka cicha – pytam.

      – Ostatnim razem mówiłam za dużo. Byłam nerwowa.

      – Spokojnie, to tylko ja.

      Wygląda na to, że całe Chicago postanowiło udać się dzisiaj do parku. Torujemy sobie drogę przez tłum, aż w końcu znajdujemy wolne miejsce na trawie, by usiąść i zjeść lunch. Wyciągam z torby kanapki oraz frytki. Podaję Annice butelkę lemoniady, a sobie otwieram colę.

      – Przyniosłeś swoją planszę – mówi, wskazując na pokrowiec, który miałem wcześniej przewieszony przez ramię, a który teraz spoczywał przed nami na trawie.

      – Myślałem, że możesz mieć ochotę na partyjkę. – Właściwie to uznałem, że to ją uspokoi. Zawsze dobrze rozumieliśmy się, kiedy graliśmy w szachy.

      – Chciałabym. Wyszłam już z wprawy. Prawdopodobnie wygrasz.

      – Prawdopodobnie wygram, bo jestem od ciebie lepszy. – Zrozumienie, że się z nią droczę, zajmuje jej chwilę, ale uśmiecha się.

      Jest piękna, kiedy się uśmiecha.

      Wokół nas ludzie bawią się frisbee, wielu z nich biega po trawie boso. Odganiam pszczołę, która przyczepiła się do lemoniady Anniki. Gdy kończymy jeść, rozkładam planszę i zaczynamy grać.

      Niemal wszystko w Annice wydaje się delikatne. Jej dłonie są o wiele mniejsze od moich i kiedy spotkałem ją pierwszy raz, spędziłem wystarczająco dużo czasu, wpatrując się w nie, gdy zastanawiała się nad swoim następnym ruchem, że zacząłem zastanawiać się, jakby to było jedną potrzymać w swojej dłoni. Nasza gra w szachy często stawała się naprawdę bezwzględna. Annika ledwo była w stanie na mnie spojrzeć, gdy pierwszy raz odprowadziłem ją do domu, ale na pionki szachowe zawsze patrzyła z głębokim skupieniem. Dzisiaj jest tak samo. To dobra partia. Owszem, wyszła z wprawy, ale daje z siebie wszystko. Ja również się koncentruję, bo wciąż pamiętam naszą pierwszą rozgrywkę, gdy rozłożyła mnie na łopatki.

      Dzisiaj to ja jestem górą.

      – Szach-mat – oznajmiam.

      Annika nie może ruszyć swoim królem. Nie może mnie zablokować ani zbić mojego pionka. Wnioskując z jej zmarszczonego czoła i sposobu, w jaki patrzy na planszę, zadręcza się przegraną.

      – Dałam ci wygrać – mówi.

      Śmieję się.

      – Nie, nie dałaś. Grałaś dobrze, ale ja byłem lepszy.

      – Nie podoba mi się to, że mnie pokonałeś.

      – Wiem.

      Podczas gdy zbieramy pionki i odkładamy je na miejsce, Annika mówi:

      – Po naszym ostatnim wyjściu na kawę nie zachowywałeś się tak, jakbyś chciał się jeszcze spotkać.

      Mój przekorny uśmiech zastępuje niepewność, ale nie wiem, czy Annika to spostrzeże.

      – Chciałem. Nie wiedziałem po prostu, czy to dobry pomysł.

      – Ale mieszkamy teraz w tym samym mieście. Jestem gotowa i tym razem przejmuję inicjatywę. Nie zostawiam wszystkiego tobie.

      – Są sprawy, o których jeszcze nie rozmawialiśmy, dlatego że nie byłem pewny, czy chcesz o nich rozmawiać.

      – Myślałam, że możemy zapomnieć o wszystkim, co się stało i zacząć od nowa.

      – To tak nie działa.

      – Byłoby o wiele łatwiej, gdyby tak właśnie działało. – Wpatruje się w koc, a po minucie dodaje: – Raz w tygodniu chodzę na terapię. Zaczęłam, gdy tylko się tutaj przeprowadziłam. Moja terapeutka ma na imię Tina. Naprawdę pomogła mi zrozumieć, dlaczego ja… dlaczego postrzegam wszystko w taki sposób. Powiedziałam jej, że po tym, co pomiędzy nami zaszło, prawdopodobnie nie chcesz mieć ze mną nic do czynienia, ale ona twierdzi, że wpływ na to może mieć także twój rozwód.

      – Wydaje mi się, że obie rzeczy po trochu. – Ciężko jest przyznać, nawet przed samym sobą, że myliłeś się, co do osoby, którą uważałeś za idealną dla siebie. Jeszcze trudniej jest przyznać, że część jej uroku wzięła się stąd, że była całkowitym przeciwieństwem Anniki. Wtedy przekonałem samego siebie, że było to dla mnie wszystkim. Do czasu aż odwróciło się przeciwko mnie i zdałem sobie sprawę, że wcale nie miało to takiego znaczenia, jakie temu przypisywałem.

      – Po rozwodzie nabrałem rozwagi. Zacząłem trochę w siebie wątpić – mówię.

      Annika jednak ma rację, biorąc na siebie część odpowiedzialności za moje niezdecydowanie, ponieważ bez wątpienia sama nie jest bez winy.

      – A jak z tobą? Jakieś rozstania w przeszłości?

      – Umawiałam się z jednym ze współpracowników z biblioteki. Jest dobrym facetem i nieźle się dogadywaliśmy. Przez sześć miesięcy staraliśmy się, by było romantycznie, ale okazał się zbyt podobny do mnie. – Patrzy mi w oczy i niemal natychmiast odwraca wzrok. – To była katastrofa. Ludzie tacy jak my potrzebują… ludzi nie takich jak my. Dla zachowania balansu. Teraz jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Z kolejnym mężczyzną umawiałam się przez ponad rok. Mówił, że mnie kocha, ale nigdy nie był w stanie zaakceptować mnie taką, jaką jestem i z tego powodu uważał mnie za niewartą uwagi. Czasami zastanawiam się, czy gdybyśmy zostali razem, to zaczęłabym w to wierzyć.

      – Może cię kochał, ale go do siebie nie dopuściłaś.

      Kręci głową.

      – To dzięki tobie wiem, jak to jest czuć się kochaną i akceptowaną. – Do jej oczu napływają łzy. Mruga, by się ich pozbyć.

      – Może tym razem to ja jestem osobą, która potrzebuje czasu.

      – Mogę dać ci czas, Jonathanie. Będę na ciebie czekać tak samo, jak ty zawsze czekałeś na mnie.

      Annika ma na sobie wsuwane buty i nie ma skarpet. Sięgam, aby delikatnie je ściągnąć. Spogląda na mnie i uśmiecha się, kiedy uderza ją wspomnienie. Porusza palcami stóp po trawie, jakby to było najlepsze uczucie na świecie.

      Ja również się uśmiecham.

      12

      Annika

UNIWERSYTET ILLINOIS URBANA-CHAMPAIGN 1991

      Jonathan starał się mnie przekonać, bym dołączyła do drużyny na zawodach. To, że Eric go w tym wspierał, wcale nie pomagało; teraz naciskali na mnie obaj.

      – A jakbym w środę po ciebie przyjechał i zawiózł na to spotkanie? – spytał. – Wtedy byś poszła?

      Dopiero od niedawna czułam się komfortowo w obecności Jonathana, nie byłam gotowa na kolejne działanie, zwłaszcza tak stresujące, jak zawody szachowe.

      – Może. – Chciałabym móc zaprotestować, że wcale nie potrzebuję niańki, ale dokładnie taką właśnie rolę miałby Jonathan. Prawda była taka, że za wszelką cenę starałam się unikać próbowania nowych rzeczy.

      Spakowaliśmy się i razem opuściliśmy budynek związku studenckiego. Teraz Jonathan co tydzień po spotkaniu klubu odprowadzał


Скачать книгу