Niebezpieczna znajomość, niebezpieczna miłość. Jane Harvey-Berrick

Читать онлайн книгу.

Niebezpieczna znajomość, niebezpieczna miłość - Jane Harvey-Berrick


Скачать книгу
przykry moment tego tygodnia nadszedł w piątkowy poranek i przybrał postać zajęć z biznesu.

      Lisanne od początku wiedziała, że będzie miała problemy z tym przedmiotem (głównie przez kompletny brak zainteresowania tematem oraz fakt, że nawet gdy dodawała tylko dwa do dwóch, zaczynała boleć ją głowa) i buntowała się na myśl, że zapisała się na te zajęcia tylko dlatego, by zadowolić rodziców. Oczy zachodziły jej mgłą od samego czytania podręcznika, nie chciała nawet myśleć, co będzie dalej.

      Ziewnęła głośno, zasłaniając dłonią usta. Kirsty spojrzała na nią wyrozumiale.

      – Długi tydzień, co?

      – Można tak powiedzieć. – Lisanne skinęła ospale głową. – Nie zatrzymywałam się ani na moment, kółka bez przerwy się kręcą. Liczę na wieeele snu w ten weekend.

      – Nowicjuszka – parsknęła Kirsty. – Założę się, że namówię cię na jutrzejsze wyjście.

      Lisanne zaprzeczyła ruchem głowy, ale nie przyjęła zakładu.

      Nagle wyprostowała się w ławce, jakby kopnął ją prąd.

      Do sali wykładowej wszedł niedbale Gość z Kolczykiem i zajął to samo miejsce w drugim rzędzie co ostatnio. Na jedno krzesło obok siebie rzucił listonoszkę, na drugie kurtkę. Wyraźny sygnał, że nie życzy sobie, by ktoś obok niego siadał.

      Co za dupek! Ewidentnie nie miał żadnych kolegów. Nie dziwne. A jednak Lisanne pamiętała, jak swobodnie zachowywał się przy chłopakach z zespołu – nie wspominając już o pełnym luzie przy tej zdzirze z klubu. Nie wiedziała, co o tym myśleć.

      Wyglądał identycznie jak wtedy, gdy Lisanne zobaczyła go po raz pierwszy. Tyle że dziś miał szary podkoszulek, na co mimowolnie zwróciła uwagę.

      W minionych dniach była zawiedziona, że nie zauważyła go nigdzie na kampusie. Widziała natomiast tę rudą, jak szczebiotała wesoło z przyjaciółeczkami na stołówce.

      – Dalej pożądasz Daniela Coltona? – wyszeptała jej do ucha Kirsty z wymownym spojrzeniem.

      – Co? Nie! Ja… To znajomy Roya i nic więcej. Poważnie. To znaczy jest ładny. Oczywiście. Ale… on też zdaje sobie z tego sprawę. Nie. Zupełnie nie mój typ.

      – Bełkoczesz. – Kirsty się uśmiechnęła. – Musiałaś się w nim porządnie zabujać.

      Lisanne jęknęła, ale uratowało ją wejście profesora Waldena.

      Gość z Kolczykiem – Daniel – podobnie jak poprzednio, nie zanotował nawet jednego słowa. Po prostu siedział i przez cały wykład nie spuszczał wzroku z profesora Waldena. Dziwaczne.

      Pod koniec wykładu, zanim ktokolwiek zdążył wyjść, profesor spojrzał znad okularów i ogłosił:

      – Zaś odnośnie do waszych egzaminów w połowie semestru oraz reszty tegoż semestru zamiast testu przydzielę wam zadania do zrobienia w parach. Tak więc ci, którzy kuleją na bezdusznych testach, będą mieli okazję się wykazać. To ja wyznaczam pary. Jeżeli nie podoba się wam partner, cóż, macie problem. W biznesie chodzi między innymi o wyciskanie maksimum z posiadanego zespołu, odnajdywanie ludzkich atutów i kompensowanie słabości, z waszymi własnymi włącznie.

      Profesor odczytywał pary z listy, a studenci, którzy poznali partnerów, wychodzili, więc sala powoli pustoszała. Kirsty trafił się koleś w czerwonym t-shircie i oboje wyglądali na całkiem zadowolonych z takiego obrotu spraw.

      I wtem:

      – Panna Maclaine i pan Colton.

      Kirsty zarechotała.

      – Uważaj, czego sobie życzysz, bo może się spełnić!

      Daniel odwrócił się powoli, by zobaczyć, kim jest jego partnerka. Lustrował kolejne rzędy, czekając, aż ktoś na niego spojrzy i da znać.

      – No dawaj! – wysyczała Kirsty i delikatnie trąciła Lisanne.

      Ten ruch przykuł jego uwagę. Spojrzał zaskoczony, a Lisanne lekko skinęła głową w jego stronę. Jej policzki od razu zapłonęły.

      Kilka innych studentek rzuciło jej gniewne spojrzenia, ale ona nawet nie zwróciła na nie uwagi.

      Z wahaniem pokonała kilka stopni, schodząc do jego rzędu.

      – Cześć – bąknęła nieśmiało. Kręciło jej się w głowie.

      Wyciągnął rękę i pośpiesznie uścisnął jej dłoń. Miał ciepłą, suchą i lekko chropowatą skórę.

      – Jesteś Lisanne – powiedział. – Znajoma Roya. Daniel.

      – Uhm, tak – odparła błyskotliwie.

      Stali, gapiąc się na siebie. Lisanne rzuciło się w oczy, że Daniel ma niewiarygodnie długie rzęsy i jasnoorzechowe tęczówki, usiane zielonkawymi i złotymi plamkami.

      – Mogę odzyskać moją dłoń? Pewnie mi się jeszcze przyda – zapytał cicho.

      – Och, przepraszam! – wykrzyknęła, puszczając gwałtownie jego rękę, jakby była naelektryzowana.

      Widziała, że próbuje powstrzymać śmiech, była pewna, że jej rumieniec nie może stać się jeszcze bardziej purpurowy.

      Uniósł brew. Oczekiwała jakiegoś kąśliwego komentarza, ale się pomyliła.

      – Jak chcesz się za to zabrać? – zapytał tylko.

      – Za co? – wyjąkała.

      – Za zadanie. Chcesz pracować w bibliotece?

      – Yhy, tak, jasne. Może być.

      – Okej, kiedy ci pasuje? Niedzielne wieczory?

      Spojrzała w jego oczy i tym razem dostrzegła w nich ironiczne rozbawienie.

      – Więc widziałeś mnie tam wtedy? – rzuciła ostrzej.

      Wzruszył ramionami.

      – A jednak nie uznałeś za stosowne zatrzymać się i pomóc, gdy spadłam ze schodów!

      Zmarszczył brwi.

      – Nie wiem, o czym mówisz. Widziałem, jak się uczysz, nic więcej.

      – Jasne! Byłeś kilka metrów przede mną, gdy się potknęłam. Musiałeś słyszeć, jak krzyczę.

      Przez jego oblicze przemknęła fala gniewu i Lisanne instynktownie wykonała krok do tyłu.

      – Jak widać, nie słyszałem – odparował.

      Nie wiedziała, jak to skomentować. Po prostu do listy jego przywar dopisała w myślach „kłamca”. Zapowiadało się, że lista będzie dość długa.

      – W każdym razie w niedzielę wieczorem jestem zajęta – powiedziała, starając się nadać swoim słowom pogardliwy ton. To, że był taki piękny, nie oznaczało, że może zachowywać się jak dupek. Nie wobec niej.

      Nie odrywał od niej wzroku, jego oblicze stężało ze złości.

      – No co? – zapytała rozdrażniona.

      – W takim razie kiedy chcesz pracować? Nie chcę mieć przez ciebie problemów z ocenami.

      Chyba wszyscy wokoło usłyszeli, jak szczęka Lisanne grzmotnęła o podłogę.

      – Jestem wolna w niedzielę po południu – rzuciła szybko.

      – Czternasta. Nie spóźnij się – odparł, po czym podniósł kurtkę, listonoszkę i poszedł w swoją stronę.

      – Co za dupek! – wycedziła pod nosem, głównie do samej siebie.

      Wyszukała wzrokiem Kirsty, która pławiła się w uwadze poświęcanej jej przez


Скачать книгу